niedziela, 21 lutego 2010

Królewna Śnieżka – historia prawdziwa

Każdy chyba zna historię o Królewnie Śnieżce, mam dla Was jednak smutną wiadomość. To czym karmieni byliście w dzieciństwie ma się nijak do rzeczywistości. Żadnych happy endów, królewiczów i słodkich pocałunków przywracających do życia! Nie nie nie!
Do momentu, kiedy królewna trafia do domu krasnoludków, wszystko jest w miarę ok., jednak dalsza cześć tej historii wyglądała zgoła inaczej...



Usiądźcie wygodnie i posłuchajcie:
Królewna mieszkała już z krasnoludkami kilka miesięcy. Pewnego dnia nadeszła straszliwa zima. Śnieżka i krasnoludki zostali odcięci od świata. Powoli kończyły się im zapasy, a w brzuchach burczało coraz głośniej. Krasnoludki zauważyły, że Śnieżka coraz częściej wychodzi na ich mały strych na którym nie było nic prócz szafy Śnieżki. „Sprzątam tam” słyszeli za każdym razem, kiedy pytali co tam robi. Jednak to nie była prawda. Królewna miała tam schowane całe zapasy jabłek. I kiedy krasnoludki chudły i zapadały się w sobie z głodu, ona rozkoszowała się smakiem pysznych Ligoli ;)
Pewnego dnia Śnieżka przystawiła drabinę i znów weszła na strych...


Złapała leżące na oknie piękne, czerwone jabłko...


...i rozglądając się nerwowo zaczęła je gryźć.


Lecz kiedy wzięła pierwszy kęs, jabłko utknęło jej w gardle! Królewna krztusiła się, dusiła i nie mogła złapać tchu!



Ostatkiem sił doczołgała się do swojej ukochanej szafy. Wiedziała, że jej koniec jest bliski. „Jeśli mam umrzeć, to tylko tam!” pomyślała. Była przecież Szafiarką, więc czy mogła sobie wyobrazić piękniejszą śmierć? Szarpnęła drzwi, usiadła, a na jej głowę posypał się grad pustych wieszaków (pustych, bo wszystkie ciuchy sprzedała na Allegro, żeby kupić jabłka)…

 


Tego samego wieczora krasnoludki znalazły martwą Śnieżkę w szafie na strychu. Popatrzyli po sobie, pokiwali głowami, odetchnęli z ulgą (tak naprawdę żaden z nich nie lubił Śnieżki), cichutko zamknęli drzwi od szafy, a leżące przed nią buty ustawili równiutko.


Wejście na strych zamknęli na gruby łańcuch i kłódkę…

I takie właśnie ma zakończenie ta historia!

Morał z tej baśni płynie taki, że należy się dzielić tym co mamy z innymi ;)


Dobranoc


PS. Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy jest to post o ciuchach, to pragnę poinformować, że tak - chciałam pokazać Wam moją uroczą koszulkę (KappAhl - dział dziecięcy). Spodnie już znacie (również KappAhl), a buty to Reserved.
PS2. Tak, naprawdę się tak ubrałam i pokazałam ludziom :)

piątek, 12 lutego 2010

Happy Blog

Zostałam wytypowana Przez Erill do przyznania się w dziesięciu punktach, co mnie cieszy w życiu :) Dziesięć punktów – dużo, czy mało? Zobaczymy:


1. Punkt pierwszy – zawsze i wszędzie – mój syn.  Kocham go do szaleństwa, choć do „szału” potrafi mnie doprowadzić w trzy sekundy (ciekawe po kim to ma? Hmmmmm… zastanówmy się, albo spójrzmy na punkt drugi). Ale kiedy słyszę „Mamo jesteś najfajniejszą dziewczyną na całym świecie. Najpiękniejszą gwiazdką na niebie” (plus codzienny mix komplementów o moich pięknych włosach i oczach), to serce mam jak z wosku. Jego mądrość i bystrość napełnia mnie dumą każdego dnia.
2. Partner. Uparciuch i podobnie jak jego syn – mistrz w wyprowadzaniu mnie z równowagi ;) Podziwiam go za stalowe nerwy, analityczny umysł i wiele innych rzeczy, których mi, raptusowi i narwańcowi brakuje. Poza tym wytrzymuje już ze mną tyle lat, że należy mu się medal :)
3. Przyjaciele i rodzina – absolutny mix osobowości, charakterów, poglądów i orientacji ;) Nie musimy spotykać się codziennie, nie musimy codziennie ze sobą rozmawiać, wystarcza mi świadomość, że są i że zawsze mogę na nich liczyć. A oni na mnie. Najprzyjemniejsze momenty to jednak te, kiedy siedzimy razem, gadamy, milczymy, gotujemy, po prostu jesteśmy
4. Praca – mam to szczęście, że praca jest moją pasją i przyjemnością. Nowe wyzwania dodają mi skrzydeł i wtedy trudno mnie zatrzymać :)
5. Czytanie. Słowo pisane, drukowane. Uwielbiam czytać. Z powodu „punktu pierwszego” mam na to teraz zdecydowanie mniej czasu, ale jak już się dorwę, to trudno mnie oderwać. Brzydkim przyzwyczajeniem jest to, że uwielbiam czytać przy jedzeniu. Mam już coś na kształt odruchu psa Pawłowa: kiedy zaczynam czytać, muszę mieć coś do jedzenia, a kiedy zaczynam jeść, rozglądam się za czymś do czytania. Z braku laku mogę nawet czytać informacje o składzie keczupu z etykiety. Czekam na perfumy które będą mixem farby drukarskiej i papieru. Bo oprócz tego, że uwielbiam czytać książki, to uwielbiam również je wąchać. (Można dzwonić po lekarza :))
6. Buty, buciki, buciczki - mój konik, hobby, szaleństwo. Wolę kolejną parę butów, niż ciuch. I nie kochanie, NIE MAM ICH ZA DUŻO! :)
7. Zakupy – wyprzedaże i  second-handy. Nic mnie tak nie cieszy jak tanio upolowana rzecz.
8. Pranie – tak, proszę się nie śmiać! Pusty kosz na brudną bieliznę i rzędy pachnących ciuchów suszących się w łazience, sprawia, że jest mi dooooobrze :) Pranie ręczne mnie wspaniale odstresowuje
9. Wrocław – najchętniej bym się nie ruszała z tego miasta. Kto był, ten rozumie, kto nie był – należy szybko nadrobić i się zakochać tak jak ja.
10. Muzyka.  Zespoły, których już nie znajdziecie na najnowszej liście przebojów. KISS, Motley Crue, Alice Cooper, Led Zeppelin, Deep Purple, Ozzy, Van Halen, Bon Jovi (no co? :P), David Bowie (Film LABIRYNTH oglądałam  milionpięćset  razy. David wygląda tam BOSSSSKO), Guns’n’Roses. Generalnie: muzyka z “tamtych” lat. Ale również Depeche Mode, Marylin Manson, Amy Winehouse, Kayah, Maria Peszek, Maleńczuk, Linkin Park, Erykah Badu, Eminem (no co? Po raz drugi ;))… kontynuować? Mogę tak jeszcze długo :) Wiem, że po opublikowaniu tego posta będę sobie pluła w brodę, że nie wymieniłam jeszcze tego, czy tamtego, ale nie chcę się rozpisywać. Do swoich idoli mam podejście bezkrytyczne i przyjmuję na klatę wszelakie ich wyskoki muzyczne i osobiste. No dobrze – czasem patrzę na to lekko przysłaniają oczy, lub uszy, ale złego słowa nie dam powiedzieć!
Łamiąc regulamin dodam jeszcze punkt 11: krewetki w pomarańczach i brzoskwiniach z salsa rosa. Ostatnio to mój kulinarny klucz do szczęścia :) MNIAM!


Oczywiście czekam na alternatywną propozycję: "Blogger Maruda" i mam nadzieję, że będzie więcej niż 10 punktów :) Tak na rozgrzewkę napiszę, że NIENAWIDZĘ  pakowania się w podróż i rozpakowywania po niej (osładza mi tą przykrą czynność punkt 8 – pranie). Zawsze zabieram za dużo rzeczy i nie mieszczę się w walizce, nawet jak jadę na weekend :/


Do spowiedzi proszę aby stawiły się Aivie i Venila


poniedziałek, 8 lutego 2010

Czasami wyłazi ze mnie zwierzę….

... i włazi na koszulkę :) Ale nie jakieś tam bydlę, no skąd :) Raczej kot, no kocur może… Kiedy jakiś czas temu oglądałam propozycje projektantów; zwierzęce paski, cętki, zwierzęta, cekiny, to przed oczami stawał mi obraz mojej mamy. Jak dziś pamiętam jej strój: czarna tunika z ogromnym pyskiem tygrysa na przedzie, do tego czarne legginsy i zamszowe, miękkie kozaki opuszczone do kostek. Wszystkim zainteresowanym powiem tylko, że było to ponad 20 lat temu :) Może jeszcze pogrzebię w jej szafie?
Ja 20 lat później też noszę tygrysa, legginsy i miękkie kozaki. To kolejny z wielu przykładów, jak historia mody zatacza koła…

 


  

Na zdjęciach: koszulka z tygrysem Orsay, spodnie KappAhl, buty Zara, czapka Scotch&Soda, ponczo - z szafy

poniedziałek, 1 lutego 2010

Ramoneska raz jeszcze

Dziś małe nawiązanie do poprzedniego posta. Wygrzebałam fotkę z sesji zdjęciowej i postanowiłam ją Wam zaprezentować :) Ta zwichrowana dziewiętnastolatka to ja :) No i moja ramoneska oczywiście :)

fot. Marek Długosz

Obserwatorzy